Słuchając drugiej płyty kwartetu Jamesa Brandona Lewisa (...) pisze Andrzej Kalinowski, Jazz Forum (...) trudno oprzeć się wrażeniu jak bardzo jego muzyka inspirowana jest twórczością Johna Coltrane’a, to oczywiście pierwsze odczucie, wynikające w równym stopniu z podobieństwa brzmień akustycznych grup, co i żarliwości wyrażonej w tonie saksofonu tenorowego. Tymczasem prowadzenie muzycznej narracji, poszczególne improwizacje, są już osadzone we współczesnym jazzie, a także wielu innych doświadczeniach muzycznych lidera. Coraz bardziej dobitny staje się też jego indywidualny styl w grze na instrumencie oraz charakter kompozycji.
Nowa muzyka Lewisa jest bardzo liryczna, impresyjna, ale też konceptualna, odnosząca się w równym stopniu do intelektu i wiedzy, co do indywidualnych emocji i wrażliwości. Takie są trzy pierwsze kompozycje albumu, w których saksofonista decyduje o wszystkim i mocno trzyma w ryzach swój zespół. W czwartym „Peg 4” usłyszymy już coś innego - otwarte, a jednak wciąż w pełni zespołowe granie, chwilami na granicy free. Na szczególną uwagę zasługuje tu gra pianisty Aruana Ortiza. Tytułowy „Code of Being” to znów nawiązanie do brzmienia kwartetu Coltrane’a,
z kolejnym doskonałym solem Ortiza i dynamiczną pracą sekcji.
W przeciwieństwie do poprzedniego albumu kwartetu ("Molecular" z 2020 roki i omawianego na łamach Jazz Forum), na którym dominowały krótkie kompozycje, tutaj otrzymujemy osiem dłuższych, wszystkie autorstwa lidera, a łączny czas nagrania to ponad 67 minut bardzo przemyślanej muzyki, nasyconej kolorami i uduchowionej. Jak już wcześniej wspomniałem James Brandon Lewis coraz odważniej eksponuje charakterystyczne tylko dla siebie frazowanie i pewne oryginalne detale brzmieniowe, które przynależą do muzyki popularnej, tej związanej z techniką operowania gramofonem, samplingiem i hip-hopem, można je usłyszeć w fantastycznym „Where is Hella” czy wieńczącym album „Tessera”.
O ile saksofon z fortepianem tworzy na "Code of Being" synergetyczny duet, to praca sekcji jest już monolitem - granitowym fundamentem dla całej muzycznej struktury, ambitnie pnącej się gdzieś wzwyż. Precyzyjna, często transowa gra sekcji Jones - Taylor, w równym stopniu kształtuje klimat tego albumu, co jego melodyjna liryka w wykonaniu Lewisa i Ortiza.
Powstała świetna muzyka, która powoli odkrywa przed słuchaczem wiele intrygujących detali podczas kolejnych sesji odsłuchowych. Właśnie słuchając płyty po raz kolejny, miałem wrażenie, że jestem świadkiem sesji nagraniowej live, w jakimś doskonałym studio nagraniowym - tak blisko odbywa się to nagranie, że da się poczuć jak dotyka.